- Ach, tak? - Przyjaciółka zmierzyła Papilonkę nieżyczliwym spojrzeniem.
- Taak... Jest genialna! Uratowała mnie, bo zemdlałem na błoniach. Bardzo cię boli to kolano? Może tobie też pomoże...
- Nie, dzięki - warknęła.
- Hym... No okej. Jak wolisz...
- Sama sobie poradzę.
- Okres masz? - Zdziwiony uniosłem jedną brew.
- Czemu facet myśli, że jak dziewczyna jest zła albo ma zły humor to ma okres? A może po prostu ma go dosyć, bo jest idiotą? - wybuchnęła.
Wolałem już się nie odzywać. Panowała niezręczna cisza, podczas której pomogłem nowej znajomej wrzucić jej kufer na półkę na bagaż i umocowałem klatkę jej sowy. Korytarze stopniowo się opróżniały. W końcu wszyscy uczniowie wracający do domu na Święta zajęli miejsca w przedziałach i pociąg leniwie ruszył po torach. Za oknami coraz szybciej przemykały budynki wioski, potem już tylko gołe pola i winnice.
- Słuchajcie, to wy tu sobie porozmawiajcie o babskich sprawach, a ja idę... - Byłem już przy drzwiach przedziału.
- Gdzie ty idziesz?! - Ell gwałtownie zerwała się z miejsca.
- Noo... Na patrol oczywiście.
- A gdzie jest David?
- Właśnie idę go szukać - powiedziałem, jakby było to najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Popatrzyła na mnie podejrzliwie.
- Dobra, idź...
- Dziękuję za pozwolenie - mruknąłem z sarkazmem i opuściłem przedział.
Patrol? Ha! Dobre sobie... Ruszyłem w kierunku zupełnie odwrotnym do wagonu prefektów. Przeszedłem się korytarzem, zaglądając do wszystkich przedziałów przez okienka. Wreszcie dostrzegłem znajomą grupkę. No, panie Orlaku. Dostanie pan za swoje! Teraz już nie zamierzałem mu odpuścić.
- Brooks? Jeszcze ci mało, cioto? - Powitał mnie ten cały Axel, kiedy tylko wszedłem.
- Widocznie tobie, skoro podniosłeś rękę na Ell - warknąłem, podwijając rękawy szaty.
- Oho! Chłopaczek będzie się bił o laskę? Tu już nie ma twojej obrończyni i gwarantuję ci, że będziesz zbierał zęby na drugim końcu pociągu - powiedział i podniósł się z miejsca.
- Przestańcie... - poprosiła jakaś dziewczyna.
- Sam przyszedł po jeszcze - wzruszył ramionami. - Ja tylko chcę go uszczęśliwić.
To mówiąc, szybko uderzył mnie pięścią prosto w nos, aż coś zachrzęściło. Zatoczyłem się do tyłu. Czułem, jak gęsta substancja zalewa mi twarz. Otarłem ją rękawem, głośno oddychając przez usta.
- Jeszcze? - zaśmiał się szyderczo.
Moje oczy zwęziły się w szparki. Miałem w dupie, czy on mnie tu zabije. Nie wyjdę na mięczaka. Nie bez walki.
Rzuciłem się na szerokiego w jakiejś szaleńczej furii. Miejsca w przedziale było ekstremalnie mało, więc popchnięty wylądował na stoliku, przewracając klatkę z jakąś sową, i uderzył głową o ścianę pociągu. Znajomi Axela odskoczyli z miejsc. Dziewczyny zapiszczały ze strachu. Jeden z jego kumpli, chuderlawy okularnik, zaczął iść w moją stronę. Spojrzałem na niego. Ha! Taka ciota? Zamachnął się na mnie, ale bez trudu zrobiłem unik, po czym złapałem go za szmaty i przyparłem do ściany.
- Życie ci miłe? To się nie wtrącaj! - wysapałem i odepchnąłem go.
W samą porę, bo Axel już grzebał się ze stołu. Wyraz jego twarzy przypominał mi rozjuszonego byka, którego ponęciło się czerwoną płachtą. Taki kolor zresztą przybrała jego twarz.
- No chodź, kurwa! Chodź! - Rozłożyłem ramiona. - Wykończ mnie, ale od niej łapy z dala, bo pożałujesz.
- Taki jesteś pewny? - warknął tamten. - Taki pewny?
Podszedł do mnie szybkim krokiem i mocno popchnął. Tym razem jednak jakimś cudem udało mi się utrzymać na nogach. Kucnąłem, umykając przed lecącą pięścią, i sprzedałem mu pchnięcie w brzuch z łokcia. Instynktownie się skulił. Nie do końca wierząc w moje szczęście i jego głupotę, kopnąłem go w pysk z półobrotu. Odleciał do tyłu i grzmotnął potylicą w stolik.
- Wstawaj - szydziłem. Krew zdawała się nieprzerwanie lać z mojego nosa, ale chuj z tym. Prawie nie bolało. - Wstawaj i walcz, cwelu jebany.
- Pchasz się do szpitalnego łóżka - stęknął, ale wyglądał, jakby miał już trochę dosyć.
Dźwignął się i, zbliżywszy, złapał mnie za rękę z zamiarem jej wykręcenia. Siłę w łapie, owszem, miał, ale wystarczył kopniak w krocze, by odskoczył jak oparzony. Posłałem mu ostatnie spojrzenie pełne triumfu i pogardy, i odwróciłem się z zamiarem wyjścia. Nagle poczułem, że plączą mi się nogi. Ten prosiak podstawił mi kosę i nastąpił na moje plecy, przygważdżając mnie do ziemi.
- Żegnaj się z żebrami.
Nogą obrócił mnie na plecy, splunął mi na twarz i nadepnął mocniej. Poczułem, że zaczyna brakować mi tchu. To był koniec. Niby nie mógł mnie zabić. Mowa! Jasne, że nie mógł. Nie mógł być aż tak głupi. Trafiłby za kratki. Z drugiej jednak strony wyglądał na nieźle wkurzonego. Rana na ustach, którą zadałem mu ostatnim razem, powiększyła się za sprawą kopnięcia. Twarz, dłonie i szatę umazane miał krwią. Zresztą ja musiałem wyglądać podobnie.
Nie chciałem dać się tak złamać. Nie jestem przegranym. Brooks nie przegrywa. Brooks się nie daje. A ten ziomek zrobił krzywdę Ell. Ell, która była mi bliższa niż siostra (błagam... Leslie wcale nie jest mi bliska). Co teraz zrobię? Poleżę, poczekam na jego łaskę? Posłucham, jak się ze mnie śmieją te zakazane ryje? Nie... Nigdy!
Szarpnąłem się gwałtownie i prawym łokciem ściąłem go z nóg. Przez moment leżał na mnie całym ciężarem swego ciała. W tamtej chwili przestałem oddychać. Na chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami, jednak opanowałem się. Przeturlałem się. Teraz to ja byłem na nim. Uderzyłem mu z dyńki i zacisnąłem zakrwawioną dłoń na krtani. Przydepnąłem jego nadgarstki. Unieszkodliwiłem go tak, by nie mógł zadać mi ciosu z żadnej strony, a im bardziej się szarpał, tym bardziej go dusiłem.
- Brooks, ty palancie!
Uniosłem głowę i spostrzegłem Davida wbiegającego do przedziału. Z trudem odciągnął mnie od Axela i przyparł do ściany. Ten natychmiast wstał i ruszył w moją stronę. Niezniszczalny, czy co?! Martines wymierzył mu cios w pysk. Orlak nie spodziewał się tego od swego wybawiciela, wobec czego nie zrobił nic, by się obronić. Złapał się za krwawiące usta i oparł o przeciwległą ścianę.
- Spokojnie, stary - powiedział David, rozcierając rękę. - Wystarczy ci. Słaniasz się na nogach.
- Wcale nie - burknąłem. Po chwili, już milszym tonem, dodałem: - Dzięki.
- Nie ma sprawy. Nadal jednak uważam, że jesteś bałwanem.
Razem wyszliśmy z przedziału, odprowadzeni spojrzeniami przez wszystkich zgromadzonych. David ruszył na dalszy obchód, obiecując, że w razie czego mnie nie widział, a ja postanowiłem wrócić do przedziału zajmowanego z Ell.
- Boże, coś ty zrobił?! - Dziewczyna dopadła do mnie, ledwo wszedłem.
- Popchnął cię. Pożałował. Poza tym nie mogłem wyjść na ciotę. Ach! - Uderzyłem się w czoło. - Zapomniałem ci dać prezentu urodzinowego. Już ci go szukam. - Pragnąłem jak najszybciej zmienić niewygodny temat.
- Adam...
- No co?
- Mieć takiego przyjaciela to najpiękniejszy prezent.
Dziewczyna podeszła do mnie blisko, bliziutko i objęła mnie ciasno, brudząc swoje włosy i szatę krwią, która nadal ciekła mi z nosa i nie chciała zaschnąć. Kiedy mnie puściła, spojrzałem w jej przerażone, lecz też wzruszone oczy i przykleiłem swoje usta do jej. Zacisnąłem oczy, czekając, aż dostanę lepa na ryj, ale nic takiego się nie stało. Poczułem, że ona też mnie całuje. Tak przyjemnie całowała. Tak przyjemnie...
Powiedzcie Ell, że ma dokończyć, bo ja się do niej nie odzywam.