[Dla klimatu można włączyć
tę piosenkę. Najlepiej przeczytać tłumaczenie.]
Wyjebała mnie. No wyjebała! Szczyt szczytów! Za co? Do końca sam nie wiedziałem. Na początku wyglądało, jakby mi współczuła, a później po prostu kazała mi spadać. Była zła? Okej. Nie tylko ona. Ale dobijał mnie fakt, że wszystkie jak jeden mąż zezłościły się o sytuacje, które miały miejsce po pijaku. Ja nie miałem na nie wpływu, tak ciężko pojąć?
Straciłem laskę, straciłem przyjaciół... Kurwa, straciłem wszystko. Znowu. I w sumie powinienem był się przyzwyczaić do takich sytuacji, powinienem olać ich ciepłym moczem i już, ale po totalnej izolatce po... ekhm... incydencie z gówniarą, miałem dosyć samotności. Czy ci wszyscy ludzie są jacyś totalnie jebnięci?!
Wpadłem do dormitorium. David nadal leżał plackiem. Znikome ślady wskazywały na to, że pod moją nieobecność podejmował jakieś próby spakowania dobytku, jednak chyba niezbyt mu to wyszło. Kiedy wszedłem nawet nie podniósł głowy. Wyglądał, jakby czekał na śmierć.
- Pakuj! - wskazałem różdżką na otwarty kufer. Nie drgnęła nawet najmniejsza z moich rzeczy.
Cóż, nie mam ani obowiązku, ani wewnętrznej potrzeby, ani nawet specjalnej ochoty znać tych wszystkich domowych zaklęć. Tym zajmuje się służba, a nie szanujący się czarodziej. Teraz jednak by się przydały. Zrezygnowany zacząłem krążyć po pokoju i wrzucać do kufra rzeczy, które wpadły mi w ręce. W efekcie po niedługiej chwili stworzyłem artystyczny nieład. Nie przypominałem sobie, żeby tego było aż tak dużo, kiedy wyjeżdżałem. W każdym razie na pewno bagaż się zamykał.
- Skończyłeś? - usłyszałem głos zmarnowanego Davida, który dopiero teraz postanowił się odezwać.
- Powiedzmy - mruknąłem, drapiąc się różdżką za uchem.
- To weeź, spakuj też moje...
- Wal się - warknąłem. Byłem do reszty wściekły. Na nich wszystkich.
- Co ci jest? - David był autentycznie zdziwiony.
- A pakuj się sam, leniu jebany! - Chwyciłem pelerynkę od jego mundurka leżącą na moim łóżku i cisnąłem w niego z całej siły. Te wszystkie napięte sytuacje dzisiejszego ranka pozwoliły mi zapomnieć o kacu.
- O chuj ci chodzi?! - David usiadł na łóżku i spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
- Po prostu jesteś jebanym nierobem i tyle!
- Na pewno nie większym od ciebie, księżniczko!
Obrzuciłem go nienawistnym spojrzeniem i, nic nie powiedziawszy, wyszedłem, trzaskając drzwiami. Musiałem tylko nawrócić po kufer.
Super. Tyle czasu do pociągu, a ja nie miałem zupełnie co ze sobą zrobić. Ciągnąc za sobą kufer i trzymając pod pachą wyrywającego się Lucyfera, którego zgarnąłem po drodze, skierowałem się na dwór. Ku mojemu zaskoczeniu, na błoniach było już sporo uczniów. Właściwie zimy na południu Francji są dosyć lekkie, wobec czego chłód nikomu nie przeszkadzał.
- Ha! Wczoraj na balu... Było, oj było! Dobrze, że jednak przyszedłem! Brooks dał popis.
Moment. Co? On mówił o mnie? Rozejrzałem się i zlokalizowałem nieopodal grupkę Orlaków z mojego roku, może trochę starszych. Od razu się we mnie zagotowało, ale postanowiłem trochę się wstrzymać i posłuchać, co jeszcze na mój temat powiedzą.
- Oj bawili się, bawili! Jak się nie ma mocnej głowy to się powinno kilometr od ponczu przechodzić - parsknął drugi chłopak.
- I tak gówno im zrobią - zauważyła gorzko jakaś wysoka blondynka. - Pupilki Craxiego. Lune specjalnej troski.
- Dziwisz mu się? Pewnie jest mu ich szkoda!
No dobra. Przegięli totalnie. Rzuciłem kufer na ziemię, puściłem kota, który natychmiast gdzieś odbiegł i podszedłem do śmiejącej się grupki.
- Chcesz w zęby? - podszedłem do pierwszego chłopaka. Był dosyć barczysty, jednak nie wyższy niż ja.
- Jak tam kac? - zapytał z bezczelnym uśmiechem.
- Chuj ci do tego?! - warknąłem i pchnąłem go z całej siły.
- O, o! Patrzcie go, jaki chojrak! - szydził, poprawiając zmięty mundurek. - Dobrze radzę, odczep się pókim dobry.
- Ani mi się śni! - krzyknąłem i z całej siły uderzyłem go pięścią w twarz. Zatoczył się i dotknął dłonią wargi. Ciekła z niej krew.
- Zostaw go! - pisnęła jakaś dziewczyna, ale chyba bała się nas rozdzielić.
- Odejdź. - Chłopak odsunął ją swoim wielkim łapskiem i otarł usta. - Niech ma, co chciał.
Bellak podszedł do mnie i pchnął tak mocno, że upadłem. Poczułem, że moja różdżka w kieszeni pękła. Świetnie. Zdołałem przetoczyć się w ostatniej chwili, nim ogromna niczym mała dynia pięść uderzyła w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą znajdował się mój nos. Szybko wstałem. Miałem idealną pozycję, by zaatakować od tyłu, ale kiedy już unosiłem nogę, by sprzedać mu kopa w plecy, blondynka wrzasnęła:
- Axel, uważaj!
Chłopak z kocią zwinnością odwrócił się, pociągnął za moją nogę i znów leżałem. Nie zastanawiając się długo, uderzył mnie prosto w oko. Poczułem cios tak silny, jakby spadł mi na głowę granitowy posążek. Wzrok zaczął mi się mazać, wreszcie przed oczami zrobiło mi się ciemno. Czułem, że w głowie mi się kręci, że spadam. Głosy z zewnątrz zdawały się oddalać. Słyszałem śmiech chłopaka i jego kolegów, wyrzuty jakichś dziewczyn, czyiś krzyk... Wtedy straciłem przytomność.
- Słuchaj, żyjesz?!
Obudził mnie potworny ból i damski zaaferowany głos. Powoli otworzyłem oczy. Nade mną klęczała dziewczyna o włosach tak płomiennie rudych, że zdawały się być czerwone. Jej olbrzymie, zielonkawe oczy patrzyły na mnie z odrobiną strachu.
- O, żyjesz! Ekstra! Zamknij oko.
Poczułem lodowate zimno na bolącej powiece. Przyniosło mi nieopisaną ulgę. Przez chwilę nie czułem praktycznie nic, jednak z chwilą, kiedy nieznajoma zabrała źródło chłodu, ból powrócił.
- Dasz radę usiąść? - zapytała i chwyciła mnie za tors.
- Dam radę - burknąłem. Odtrąciłem ją i podniosłem się do pozycji siedzącej. Ukryłem twarz w dłoniach. Wyczułem opuchliznę w miejscu, w które trafił chłopak. Świetnie.
- Mam śliwę? - jęknąłem, wskazując palcem zranione oko.
- Uhm. Ale powinna zejść za parę dni. Ten bęcwał nieźle ci przydzwonił...
Spojrzałem na nią spode łba. Co za wstyd, dać sobie tak dokopać...
- ...ale ty też nieźle rozciąłeś mu ten zakazany pysk - zreflektowała się szybko.
Dopiero teraz rozejrzałem się. Znajdowałem się nadal w tym samym miejscu na błoniach. Grupki nie było nigdzie widać, na pewno ruszyła już do wioski. Mimo tego uczniów raczej przybyło. Krzątali się między kuframi i walizkami, sprawdzali zamknięcia w klatkach z sowami i żywo dyskutowali, śmiejąc się i składając pierwsze świąteczne życzenia. Zmierzyłem wzrokiem dziewczynę, która mi pomogła. Papilonka. No nieźle.
- Długo leżałem?
- Czy ja wiem - wzruszyła ramionami. - Pociąg odjeżdża za godzinę, więc raczej nic wielkiego się nie stało.
- Kot mi zjebał - mruknąłem, drapiąc się po karku.
- A to nie ten, który leży na twoim kufrze? - wskazała głową na miejsce, gdzie zostawiłem rzeczy. Istotnie na bagażu rozłożył się mój czarny jak smoła kocur. Cóż, przynajmniej to miałem z głowy.
- W istocie. To ja będę mykał.
- Hola, hola! Gdzie pan się tak spieszy, panie ładny? Może trzeba do pielęgniarki...
- Nie trzeba! - wykrzyknąłem i spróbowałem wstać. Niestety zrobiłem to za szybko i odrobinę się zatoczoczyłem. Dziewczyna szybko podbiegła i mnie przytrzymała.
- Nie trzeba? - spytała z ironią, unosząc brwi.
- Nie! Wspaniale, że mi pomogłaś... - Spojrzałem na nią pytająco.
- Dominique - podpowiedziała.
- ...Dominique. Może cię zapamiętam. Także, wspaniale, że pomogłaś, ale muszę spadać.
To mówiąc, chwyciłem kota pod jedną pachę, kufer pod drugą i ruszyłem ścieżką w kierunku Écuelle. Po kilku krokach odwróciłem się i mrugnąłem do niej zaczepnie. Uśmiechnęła się szeroko i oblała rumieńcem.
- Czekaj! A... a ty?! - krzyknęła za mną.
- Co ja?!
- Jak się nazywasz?
- Nie wiesz? Ha! Jestem Adam. Adam Brooks. Zapamiętaj to imię, bo będziesz krzyczała je przez całą dzisiejszą noc. - Wyszczerzyłem rządek białych ząbków i poszedłem dalej.
Po kwadransie stałem już obok Trzech Różdżek. Postanowiłem, że jakieś piwko kremowe przed odjazdem powinno choć odrobinę poprawić ten dzień. Wtłoczyłem się do pubu z moimi manatkami i usiadłem przy wolnym stoliku. Kiedy zamówiłem napój, zorientowałem się, że Lucyfer nawiał. Zajebosko! Rozejrzałem się i spostrzegłem, że kręci się obok nóg jakiejś dziewczyny. Bez wahania podszedłem.
- Mogę kota? - Zdążyłem zapytać, nim zorientowałem się, że to... Ell, której włosy nie mieniły się jak zwykle paletą barw, ale przybrały naturalny kolor ciemnego blondu.
- Jasne, bierz go - prychnęła, po czym podniosła na mnie oczy. Natychmiast stały się wielkie jak galeony. - Co ci się stało? - zapytała, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie.
- Nie będę zwierzać się osobie, która zacznie mnie pocieszać, a za pięć minut postanowi się na mnie obrazić - mruknąłem, krzyżując ręce na piersi.
- Mam powód, żeby być zła - mruknęła. - Nie wygłupiaj się, gadaj.
- Nic wielkiego - wzruszyłem ramionami. - Lałem się.
Ell? :D